Czas pokazać się szerszej publiczności i powiem szczerze, że trochę się tego obawiam. Nikt nie lubi usłyszeć, że coś co się robi jest kiepskie. Ale jestem dobrej myśli! Opinie moich bliskich są pozytywne, a więc czas usłyszeć coś od osób, których nie znam. Nie umieszczę na razie żadnych fragmentów do powieści, bo chcę, żeby trafiła do czytelników w wersji wydanej. Jakiś czas temu jednak zaczęłam pisać opowiadania, którymi chętnie się podzielę.
Zostaję w tematyce fantasy, bo ona najbardziej mnie pociąga. Staram się jednak, żeby każda opowieść była wartościowa, a nie napisana ot tak. Zakończyłam opowiadanie „Skowyt”, które umieszczę na dniach na wattpadzie w kilku częściach. W przygotowaniu mam jeszcze dwa utwory, którymi podzielę się innym razem. Nie będę umiała ograniczyć się do jednej historii, ale Trygrunn dalej jest dla mnie najważniejsza i prace nad kontynuacją wciąż trwają. Selekcjonuję na to czas i energię z wielką przyjemnością. Opowieści są oderwaniem, przerwą, żeby Trygrunn nie straciło na jakości. Pisząc je wchodzę na chwilę do innego świata, który wciąga mnie do siebie na długie godziny. „Skowyt” jest zupełnie inny w moim przekonaniu. Porusza inne struny i mówi o innych wartościach. Zapraszam do lektury!
0 Komentarze
Moja powieść czeka na Wydawcę, a ja w tym czasie staram się dowiedzieć o rynku wydawniczym jak najwięcej. I żeby zaistnieć nie wystarczy książki wydać. Trzeba ozdmuchać wiadomośc o niej jak najdalej i najlepiej w wielkim stylu. Jeśli się nie ma na to funduszy to trzeba mieć dobry pomysł i włożyć w to dużo pracy.
Jakiś czas temu wpadł mi do głowy szalony pomysł i postanowiłam go zrealizować. Postanowiłam, że stworzę krótki film zapowiadający moją powieść. Z moich własnych prac. Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie utwór, który idealnie wpisywał się w tematykę Trygrunn, wybrałam więc jego fragment i zasłuchiwałam się w nim przez jakiś miesiąc. W głowie tworzyły mi się obrazy, jakie mogłabym stworzyć i marzyłam o genialnym efekcie mojej pracy. Zaczęłam szukać informacji na temat robienia czegoś takiego i zweryfikowałam swoje plany. Oczywiście nie zrezygnowałam, ale okazało się to być dla mnie dużym przedsięwzięciem… Okazuje się, że aby powstał piękny, 80min animowany film potrzeba około… 2,500,000 rysunków. Prosto licząc potrzebuję 46875 rysunków na moje skromne półtorej minuty :D Rewelacja :D Założyłam więc, że muszę mieć trochę inny pomysł. Od dawna gram w rewelacyjną pod względem grafiki grę – Diablo. I to właśnie intro do Diablo III obejrzane na nowo mnie zainspirowało. Nie chodzi mi o piekielnie dopracowaną wersję 3D – cudów nie ma :) Marzyłam kiedyś o stworzeniu takiego filmu na miarę Katedry, która zgarnęła kilka nagród, ale z tym muszę jeszcze poczekać. Program 3ds max opanowałam na poziomie podstawowym i na pewno do niego wrócę, bo to rewelacyjna przygoda i genialne narzędzie. Ale wracając do Diablo III – rysunkowy początek filmu wprowadzającego i filmy opowiadające po krótce historie każdego z bohaterów są bardzo interesujące. Na pewno nie jest łatwo zrobić coś takiego, ale jest to podwalina mojego przyszłego filmu. I jak tylko o tym myślę, od razu się uśmiecham. Scenariusz gotowy, poszczególne klatki filmu zarysowane. A teraz do dzieła! Planowana premiera 7 grudnia – zrobię sobie prezent :) Czasami wystarczy jedno słowo, żeby wszystko nam zepsuć.
Każdego dnia staram się uczyć, ale mam wrażenie, że wychodzi mi to przez kilka tygodni, po czym jedna głupia sytuacja może wszystko zepsuć. Może to spadek energii? Taka naturalna sinusoida nastrojów? Nie wiem. Nie piszę codziennie, bo żebym mogła cos napisać dużo rzeczy musi się zdarzyć. Muszę mieć wszystkie ważne/pilne rzeczy pozałatwiane, żeby nie zaprzątały mi głowy, musze mieć ciszę lub rzadziej – ulubioną muzykę, zero telefonów i wszystkich przeszkadzaczy. I najważniejsze, muszę być w miarę zrelaksowana. Jeśli cały dzień kotłuje mi się w głowie coś do zapisania, a w czasie powrotu do domu coś mnie wkurzy, zirytuje lub zasmuci, to pozamiatane. Albo musi się zdarzyć coś fajnego jeszcze, albo nici z pisania. Szkoda, bo wkurza mnie czasem jakaś pierdoła. Mam wrażenie po prostu, że spod mojej ręki wyjdzie tekst dużo lepszej jakości, jeśli jestem zrelaksowana, a nie spięta przez coś. Druga rzecz to opinia innych o Twojej pracy. Nie wiem jak innym, ale mi pozytywne słowo o mojej pracy dodaje skrzydeł i sprawia, że chcę robić więcej i sięgać wyżej. To mi daje energię do działania na długo. Zła opinia również jest potrzebna, bo same dobre byłyby podejrzane – tu trzeba krytyki, żeby móc się rozwijać, bo to dopiero mój początek. Jednak brak opinii boli najbardziej, ponieważ ukazuje to postawę obojętną. A obojętność to najgorszy wróg wszystkich. Wpływ ludzi na mnie jest duży, choć już nie tak ogromny jak kiedyć. Trzeba sobie uświadomić, że nasze życie to nasze decyzje i naprawdę… NAPRAWDĘ najważniejsze jest to, żeby iść za swoimi marzeniami. Konsekwentnie i skutecznie. A nie spełniać oczekiwania rodziny i przyjaciół. Ważne jest wsparcie innych. ALE – i to zrozumiałam całkiem niedawno, właściwie jeszcze to do mnie dociera: najważniejsze jest, żeby wspierać samego siebie. Bo jeśli sama w pełni nie zaakceptuję tego co robię i jak to robię, jeśli nie będę w 100% pewna swojej drogi, to sama będę wynajdywać głupoty, które mogą mi przeszkodzić. A to nie o to chodzi. Budzisz się z uśmiechem, całkiem wyspana. Pijesz kawę, a potem w pośpiechu ubierasz się, łapiesz kanapkę i jesz ją już w drodze do autobusu. Albo nie jesz w ogóle. Dojeżdżasz do pracy, połowę drogi jednak trochę przysypiając. Na swoim przystanku zrywasz się, żeby tylko nie zasnąć znowu i nie dojechać do pętli. Wchodzisz do biura i pierwszą rzeczą o której myślisz po zapaleniu wszystkich świateł i włączeniu komputera, to kawa. Nawet jej nie lubisz i w zasadzie pijesz już z przyzwyczajenia. Ale to miły rytuał, mimo wszystko. Po kilku minutach czujesz, ze zaczyna działać, a Twój brzuch informuje Cię, że chyba jednak powinnaś zjeść to śniadanie. Jutro wstanę wcześniej myślisz sobie, jak zwykle się oszukując.
Nastawiona pozytywnie do świata uśmiechasz się, witając wszystkich po kolei. I jak zwykle, większość osób odpowiada Ci uśmiechem, bo naprawdę, czemu nie? Bierzesz się do pracy, która absolutnie musi być zrobiona na wczoraj, a międzyczasie psuje się drukarka, ekspres do kawy, pada pięć żarówek w suficie sali konferencyjnej, telefon umiera śmiercią nagłą i nienaturalną, a Ty wylewasz na siebie kawę… tak, na tę białą bluzkę, którą zakładasz tak rzadko. Okazuje się, że pracy jest więcej, niż myślałaś, a Ty i tak nie możesz się na niej skupić, bo chyba Cię coś bierze i jedyne o czym marzysz to gorący prysznic i kołdra. Podwójna. I koc na to wszystko. Kończysz dzień pracy i punkt 18:00 wybiegasz z biura, żeby tylko nie poprosili Cię o nic więcej. Humor masz coraz lepszy, bo przecież wracasz do domu. Na przystanku okazuje się, że Twój tramwaj właśnie zwiał, ale kolejny jest za 5min, więc ok. Czekasz wpatrując się w zmęczonych i zalatanych ludzi, nie słuchając muzyki, bo pada Ci telefon, a zresztą słuchawki zostawiłaś na biurku w pracy. Wsiadasz w wytęskniony tramwaj i jedziesz… 4 przystanki. Tramwaj staje i nie jedzie. Po kilku niemiłosiernie długich minutach miły kierowca z mordem na twarzy informuje Cię, że dalej nie jedziemy. Dobrze, a więc niesiona ostatkiem cierpliwości wychodzisz z tej puszki na kółkach i idziesz z tłumem na najbliższy przystanek autobusowy, widząc po drodze, jak sznurek tramwajowy pięknie przystraja najbliższe kilometry torów. Dochodzisz do przystanku i widzisz, jak tramwaje ruszają. O zgrozo, cierpliwość Ci się kończy. Autobus tak naprawdę Ci nie pasuje więc wracasz na przystanek tramwajowy i wkraczasz do jednego z nich. Na szczęście zdążyłaś. Jedziesz te 10 przystanków i wysiadasz. Fajnie, bo pada, a Ty nie masz parasolki – ochłoniesz trochę z tej złości. Patrzysz na zegarek i widzisz, że do odjazdu Twojego autobusu zostało dwie minuty, więc zaczynasz biec, bo kawałek jest. Ku Twojemu zdziwieniu gubisz po drodze buta. NA SZCZĘŚĆIE nie wpada on pod autobus. Łapiesz więc go w biegu i wpadasz do autobusu niczym zdyszany maratonem w deszczu pies. I tak też wyglądasz. Poprawiasz włosy, łapiesz oddech i, tak, zakładasz tego mokrego buta, który oczywiście wylądował w jedynej kałuży na chodniku. To nie koniec. Twój autobus jedzie 10m na godzinę… Docierasz do domu grubo po zaplanowanym czasie, a jeszcze musisz zrobić obiad i posprzątać, nie mówiąc już o prysznicu, którego teraz nie tylko chcesz, ale bardzo potrzebujesz. Jeszcze się trzymasz. I nagle pojawia się jakaś pierdoła, która rujnuje całkowicie Twoje dzisiejsze, szczątkowe już, poczucie stabilności psychicznej. Słyszysz, że obiad coś jest dzisiaj nie taki, jak powinien, jakiś niedobry. No i ryczysz, bo tego już dziś jest po prostu za dużo. Idziesz spać wściekła i smutna pytając siebie, co zrobiłaś źle. Świat się robi szary i na koniec wkurza Cię nawet telewizor, przy którym zawsze zasypiasz. Rano budzisz się zmęczona, ale już nie zła i smutna. Chyba zresetowałaś się przez sen. I jakoś tego kolejnego dnia zdążasz zjeść śniadanie, w pracy wszystko idzie lżej a na trasie z pracy do domu nie ma żadnych awarii. Nie powinno się przez życie iść samemu. Wszystko da się zorganizować tak, żeby nikt nie był potrzebny, fakt, ale po co? Są momenty, kiedy potrzebujemy być sami. I to całkiem naturalne, że czasem nie mamy ochoty nawet na krótką wymianę zdań. Uwielbiam chwile sam na sam ze sobą, ale po kilku godzinach potrzebuję kogoś. Do rozmowy, przytulenia, wspólnego celebrowania ciszy, chociaż to mi rzadko wychodzi ;) Jednego dnia wracam do domu i cieszę się kilkoma godzinami samotności, bo mogę wszystko, co zaplanowałam zrobić we własnym tempie. Innego dnia wracam, otwieram drzwi i gdyby nie szaleńczo zakochany w nas pies, ryczałabym z tęsknoty za moim mężczyzną.
Nie mówię, że bycie singlem jest złe. Będąc nim jednak poszukujemy zawsze kogoś, bardziej lub mniej świadomie, do różnych celów. Niekoniecznie górnolotnych. Nie jest tak? Sama po sobie wiem, że siedząc sama w domu kilka dni często nawet nie robię sobie obiadów, tylko lecę na kanapkach. A tak, mając w domu męża i psa, muszę regularnie gotować, bo przecież nie mogą chodzić głodni ;) Na szczęście szczeniak nie narzeka :) Mam głowę pełną planów i marzeń, zawsze tak było. I to czasami bardzo mnie przytłacza. Potrzebuję wtedy zapewnienia z zewnątrz, że wszystko jest dobrze, że będzie dobrze i, że moje wszystkie plany dam rade wypełnić. Że robię dobre obiady. Że dobrze wyglądam. Że jestem kochana. Że dobrze dbam o dom. Że jest ze mnie dumny. I jak coś nie wyjdzie, to usłyszeć, że to nie moja wina, nawet jeśli ewidentnie była. Takie przekłamanie tej paskudnej rzeczywistości, która niejednego złamała. Ok, nie mam na co narzekać, ale każdy potrzebuje, żeby go ktoś czasem opatulił w koc tak, żeby mu tylko czubek nosa wystawał. I żeby go ktoś nakarmił chipsami i napoił ciepłą herbatą. |