Motywacja rzeczywiście jest potrzebna do działania. Jakiegokolwiek. Skąd ją brać? Otóż z marzeń i od ludzi, którym się udało. Czym różnimy się od innych? Ok, wszystkim. Jest jednak wiele rzeczy, które mamy takie same. Oczywiście, jeśli jesteśmy szczęściarzami i mamy oczy, ręce, nogi i parę innych istotnych części ciała. Dodajmy do tego samozaparcie i dużo pracy, a otrzymamy wszystko, czego będziemy chcieli. To tylko kwestia tego, jak bardzo tego chcemy ;)
Jeśli rezygnujemy przy pierwszej porażce, albo gdy droga okazuje się zbyt wyboista to cholernie jasne, że nic z tego nie będzie. Kto mówił, że będzie łatwo? Za darmo nawet dzisiaj nie dostaniemy w pysk. Znalazłam dziś, przy okazji tępego przeglądania Internetu, fajny tekst: „ życie jeszcze nie raz rozłoży Cię na łopatki, jakieś czternaście razy do niedzieli, wstawaj! Jest dopiero wtorek…” urocze? No, właśnie taka jest prawda. Im więcej wysiłku włożymy w pracę nad osiągnięciem celu, tym większy sukces osiągniemy. A te wszystkie przeszkody są po to, żebyśmy udowodnili sobie - właśnie, jak bardzo nam zależy. Najbardziej motywują mnie sukcesy innych. Kiedy zobaczyłam jak koleżanka wydaje książkę, a potem kolejną i kolejną, aż we mnie zabuzowało z emocji. Dotarło do mnie, że przecież ja tez piszę, też mogę, tylko jestem leniem i nie wierzę w siebie. Pisanie do szuflady daje słabą satysfakcję. A więc nadszedł czas na plan działania. Usiądę dziś i zaznaczę sobie w kalendarzu, co zrobić, żeby nie zapomnieć o niczym i iść cały czas do przodu. Nie lenić się… a to nie takie proste, kiedy po całym dniu mam ochotę tylko usiąść na kanapie, zmusić psa do przytulenia mnie i iść spać. A tu trzeba zrobić obiad, odkurzyć, posprzątać, wynieść sąsiadom śmieci, zamieść ulicę, skosić trawnik w parku… i dopiero kiedy wszystko będzie IDEALNIE to zabrać się za coś przyjemnego, czyli w moim przypadku za pisanie. Założę się, że dużo osób ma dokładnie tak samo. I niestety zwykle wygrywa spanie… i tak często jest u mnie. Czas to zmienić bo nic samo się nie stanie. Nie wystarczy usiąść i marzyć, trzeba działać. I obiecuję sobie dziś, że za kilka lat będę z siebie dumna ;)
0 Komentarze
Przez kilka dni rozsyłałam moją powieść do wydawnictw. Prosta czynność: krótki mail, streszczenie, notka o mnie, cała powieść lub fragment i przycisk SENT. Pierwszy mail dostarczył mi trochę emocji, ale każdy kolejny już zdecydowanie mniej. Dotarłam w końcu do wydawnictwa, które nie czyta tekstów wysłanych mailem. Na początku zapisałam sobie tylko adres, żeby zająć się tym później. Natrafiłam na, jakby nie patrzeć, przeszkodę. Usiadłam jednak następnego dnia przy drukarce i zaczęłam drukować. Jednostronnie, A4, około 1800znaków na stronie… jedna kartka po drugiej, 100stron na 40min… wolniutko to szło. A potem stwierdziłam, że warto to połączyć, żeby kartki nie latały na wszystkie strony. Tylko kiedy?? I oddać tekst do jakiegoś punktu? Nieee. Może i chroni mnie prawo autorskie, może i takie rzeczy jak kradzież tekstu, się nie dzieją. Ale nie i kropka. To co? To biorę wikol, biorę wiertarkę, brązowy sznurek i do dzieła!
Samo układanie papieru idealnie równo zajęło mi prawie godzinę :D a zaznaczam, że nie jestem perfekcjonistką. Dobrze, książka unieruchomiona między dwoma deskami, brzeg posmarowany klejem, niech sobie leży do rana, niech wyschnie. Wracam z pracy dnia kolejnego i patrzę z przerażeniem na tekst. Wszystko leży, jak leżało, ale okładka z tyłu jakby niekompletna… idę o zakład, że jakbym poszukała, znalazłabym ją gdzieś na podłodze, albo w pysku mojego wspaniałego szczeniaka, który to poczęstował się jakże smaczną tekturką. I jak tu się złościć, kiedy przed chwilą przywitał mnie tak radośnie, że przewrócił się podczas witania z pięćdziesiąt razy, tracąc równowagę przez nie dający się opanować ogonek? No to do pracy… zdjęłam z desek zaciski, nałożyłam nową okładkę i, wcześniej nawiercając otwory, zszyłam w całość moje dzieło. A potem zaadresowałam kopertę, i karteczkę do listu poleconego i karteczkę do potwierdzenia odbioru… i TRRRACH koperta się podarła. Uff, dobrze. To jeszcze raz. Udało się. To teraz do koszulki wkładam streszczenie i kilka słów o sobie. Czegoś jednak brakuje. Dopisuję na pierwszej stronie wydruku moje dane, mail, telefon… ale coś jeszcze by się przydało. W końcu biorę kartkę i piszę krótką informację odręcznie. Tak ładniej wygląda. Wkładam do koperty, a serce bije mi jak oszalałe. Maile było wysłać łatwiej. Zaskoczyło mnie to, jak denerwowałam się przy wysyłce wydrukowanego tekstu. Tyle emocji! Tyle pracy… niech to chociaż ktoś przeczyta ;) Kwiecień 2015. Miesiąc jak każdy inny. Dla mnie jednak był początkiem czegoś zupełnie nowego.
Najpierw w głowie zaczął kiełkować mi pomysł na opowiadanie. Pełna pozytywnych emocji wyszukałam w internecie definicję opowiadania, powieści… strona po stronie dotarłam do instrukcji jak napisać własną powieść. Zaczęłam planować, robić notatki, tabelki ze scenami, mapy świata, w którym ma powstać życie… W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że moje działanie sobie, a moja wyobraźnia sobie. Historia zaczęła żyć własnym życiem i musiałam wreszcie zacząć pisać. Zaczęłam więc. Szło opornie i nie wiedziałam dlaczego. Pierwszy rozdział napisałam, przeczytałam, wyrzuciłam. Drugi i trzeci tekst tak samo. W końcu odłożyłam wszystko na bok, sfrustrowana. Po miesiącu jednak nieśmiało spróbowałam znowu. Bez stresu, paniki i innych niepotrzebnych emocji. To miała być dla mnie przyjemność! Wystukałam na klawiaturze pierwszą stronę. Przeczytałam. Tak, tak chciałam, żeby to wyglądało! Przelewałam na papier historię, która w końcu zaczęła pisać się sama. Dzień po dniu przybywało tekstu, a ja miałam motyle w brzuchu. Szybko okazało się, że początkowy plan napisania krótkiego opowiadania nijak miał się do tego, co we mnie siedziało. Zdałam sobie sprawę, że moja wyobraźnia urodziła powieść, którą naprawdę chce pokazać światu. Trygrunn to szczera opowieść, pełna magii i tajemnic. Całe życie szukam swojego miejsca, powołania, rzeczy, która jest mi pisana. Wierzę, że wszystko co się dzieje ma sens i prowadzi do czegoś. Popełniłam w życiu kilka błędów, ale to wszystko ukształtowało mnie taką, jaką jestem teraz. I kiedy zadaję sobie pytanie, co bym zrobiła, jeśli tylko mogłabym cofnąć się w czasie i wiedzieć to, co wiem teraz, budzi się we mnie niepokój.
Moja pierwsza myśl to Naprawię swoje błędy! Zrobię to tak, jak mogę najlepiej! I kolejne myśli… ale jeśli przeżyję życie inaczej, to może nie będę miała tego, co mam teraz? No właśnie. Wszystko ma swój czas i miejsce, powód, dla którego się pojawia. Kiedyś byłam inną osobą. Nie wiem, czy jakbym spotkała siebie sprzed 5 lat byłabym w stanie spokojnie ze sobą porozmawiać. Na każdym etapie życia jesteśmy inni. Otoczenie kształtuje nas każdego dnia. Dużo zależy od tego, jak przetrawimy każdą lekcję i co zrobimy dalej. Nie wszystko jest dobre w naszym mniemaniu, ale kto wie, czy nie miało nas właśnie czegoś nauczyć. To wszystko sprawia, że dochodzę do pewnych wniosków: nie warto niczego żałować, to wszystko już było i jedyne, co mogę zrobić to korzystać ze swojego doświadczenia i żyć lepiej każdego następnego dnia; mogę naprawić swój błąd nie popełniając go więcej – wtedy udowodnię sobie, że nauczyłam się czegoś i moje przykre doświadczenia nie poszły na marne; warto każdego dnia walczyć ze swoimi słabościami, robić małe kroki, które dają ogromną satysfakcję; trzeba doceniać to co się ma teraz i tu; cierpliwość i wiara w siebie to ogromna ulga w codzienności; Właśnie tej cierpliwości wciąż się uczę i powiem szczerze, że zaczynam rozumieć, o co w niej chodzi. Nie warto się spieszyć, ale też nie wolno stać w miejscu. Codziennie staram się zrobić coś, co przybliży mnie do celu. Kiedyś, jeśli nie widziałam efektów, szybko rezygnowałam. Teraz cieszę się tym czekaniem, a kiedy osiągnę cel, prawie unoszę się nad ziemią z radości :) Dużo czasu zajmuje mi zrozumienie, że nie na wszystko znajdę w życiu czas, co mnie trochę boli. Można przenosić góry, wystarczy tylko chcieć, ale, na boga, trzeba też czasem odpocząć ;) A umiejętność odpoczywania to niestety coś, czego wydaje mi się, że nie mam. Po powrocie do domu kłębi mi się w głowie milion rzeczy, które muszę, powinnam lub chcę zrobić. Zwykle latam jak motorek do 22:00, a potem siadam i zastanawiam się, co przyjemnego dla siebie mogę dziś zrobić. Najczęściej jednak padam na pysk, przeglądam bezmyślnie internet i idę spać. Kiedy jednak znajdę tę chwile dla siebie, staram się ja wykorzystać kreatywnie, bo to sprawia mi najwięcej radości. Mam zadatki na dobrego rysownika, więc zaczęłam ćwiczyć i poprawę widzę z rysunku na rysunek, to przyjemne uczucie ;) Zaczęłam też pisać i czuję, że wreszcie znalazłam swoje miejsce na świecie. Niezwykle trudna droga przede mną, a stawiam na niej dopiero swoje pierwsze kroki. 11.07.2016 wysłałam swoją pierwszą książkę do kilkudziesięciu wydawnictw i czekam na odpowiedź. Na tą upragnioną, pozytywną wiadomość, ze ktoś we mnie uwierzył. A tymczasem piszę kolejną część, bo ta opowieść żyje we mnie i powolutku, ale konsekwentnie wykrada się na zewnątrz, więc muszę ją wreszcie całą spisać. O czym opowieść? Poniekąd o Miłości, poniekąd o konsekwencjach swoich błędów. |